Recenzja filmu

Zakazany Bóg (2013)
Pablo Moreno
Jacobo Muñoz
Iñigo Etayo

Męczeństwo

Moreno mnoży bohaterów, bo chce portretować zbiorowość w momencie historycznego przełomu. Tyle że w gąszczu niepogłębionych postaci nie sposób znaleźć kogoś, z kim moglibyśmy się
"Nasza nienawiść nie jest skierowana w was, tylko w wasze habity i to, co symbolizują", mówią rewolucjoniści, którzy prześladują katolickich księży w filmie "Zakazany Bóg". Podczas hiszpańskiej wojny domowej w latach 1936-1939 doszło do represji Kościoła, a ofiary tych działań znane są dziś jako "122 męczenników". Film Pablo Morena opowiada o zakonnikach z miejscowości Barbastro, którzy zapłacili wówczas ostateczną cenę za swoją wiarę. Niestety, "Zakazany Bóg" nie oddaje im sprawiedliwości – i to niezależnie od pozycji ideologicznej, z jakiej się go ogląda. Dlatego na wszelki wypadek wyjaśniam: moja niechęć nie jest skierowana w habity bohaterów, ani w to, co one symbolizują – ona jest skierowana w sam film.



Najpierw jednak pochwalę: "Zakazany Bóg" nie jest jednowymiarową katolicką agitką, choć na taką się zapowiada. Reżyser mógłby namalować obraz bogu ducha winnych ojczulków i przeciwstawić ich krwiożerczym, złym do szpiku kości anarchistom. Na szczęście tego nie robi. Zamiast jaskrawych opozycji woli odcienie szarości. Dramatyzm sytuacji nie bierze się tu z manichejskich podziałów, tylko z gmatwaniny racji. Moreno słusznie pokazuje księży jako niewinnie postawionych pod ścianą. Ale zarazem sugeruje, że – być może – byli przesadnie uparci, kiedy stawiano ich przed wyborem "habit albo życie". Frakcja rewolucjonistów z kolei nie jest monolitem nienawiści. W ich szeregach znajdziemy zarówno chętnych krwi brutali, jak i gnębionych rozterkami wrażliwców.

Ale mamy paradoks: pochwały godne rozwodnienie konfliktu prowadzi bowiem do dramaturgicznej klapy. Moreno mnoży bohaterów, bo chce portretować zbiorowość w momencie historycznego przełomu. Tyle że w gąszczu niepogłębionych postaci nie sposób znaleźć kogoś, z kim moglibyśmy się zidentyfikować. Kogoś, kto nadałby dramatowi księży emocjonalnej wagi. Wiadomo, że historia niesłusznie zabitych jest smutna. Ale ten smutek nie jest wygrany, nie jest przepracowany – a tylko domniemany. Co gorsza, reżyser niefortunnie łamie jeszcze tę powagę i wprowadza wątek rewolucjonistki zakochanej w jednym z zakonników. Rozumiem intencję: chodzi o wątek kuszenia, o to, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. (Czy coś w tym stylu.) Szkoda tylko, że ta "baba" zakochuje się po uszy (od pierwszego wejrzenia!), ponieważ chłopak w habicie przypomina jej… Rudolfa Valentino. Nie brzmi to ani poważnie, ani wiarygodnie. Żeby opowiedzieć o ludzkim dramacie, potrzeba jeszcze ludzkich bohaterów. Nie wystarczą wydmuszki i stereotypy podane w przezroczystym, nijakim stylu.



Twórcy gubią też polityczny wymiar historii. Choć racje są w miarę sprawiedliwie rozgospodarowane, w gruncie rzeczy nie ma tu postaw, są tylko hasła. Księża przepowiadają własną przyszłość i argumentują, że oddanie się bogu jest jak zamążpójście. Anarchiści tymczasem rzucają na lewo i prawo lewicowymi frazesami: a to, że religia jest opium dla mas, a to, że wojsko, kler i władza świecka są burżuazyjną trzygłową hydrą. Mamy więc płytki film na głęboki temat. "Zakazany Bóg" mógł być ciekawą opowieścią o mechanizmach, jakie budzą się w społeczeństwie podczas "bezkrólewia". O tym, jak trudno pogodzić jest ideały równości i wolności. O tym, czy można mówić o mniejszym złu. O granicach wiary. Ale – podobnie jak ze wspomnianym smutkiem – wszystkie te konteksty są tu jedynie domniemane. Jak ktoś chce, jak ktoś wie, to sobie dopowie. Moreno tymczasem zadowala się stwierdzeniem faktu: była sobie wojna domowa, księża byli prześladowani, ojej. Gdyby jeszcze tylko potrafił opowiedzieć o tym w zajmujący sposób.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?